ZAMIERZACIE TU ZOSTAĆ?
Widok za oknem co chwila się zmieniał, gdy rodzina Durand mijała kolejne ulice, spiesząc się niemiłosiernie. Laetitia — jasnowłosa piękność, której, zapewne, uległby każdy — przyciskała nos do szyby i ze smutkiem wpatrywała w mijane budynki. Nawet nie zwracała uwagi na spieszących każdy w swoją stronę ludzi — dla niej byli oni tylko dodatkiem, kukłami na niewidzialnych sznurkach, poruszanymi przez organizatora całego przedstawienia. Dla niej istotnym było otoczenie — wszystkie ulice, które znała i te, których nie miała szczęścia poznać. Doskonale zdawała sobie sprawę, że najbliższe dziesięć miesięcy nie będzie należało do najlżejszych i będzie mocno tęskniła za znajomymi zakątkami Paryża.
Ach, jak ona się bała tej podróży do Anglii!
Już od ponad dwóch miesięcy zdawała sobie sprawę, co ją czeka, ba!, sama się na to zgodziła. Jako jeden z najlepszych uczniów Akademii Magii Beauxbatons została wybrana na członka międzynarodowej wymiany i kolejny rok szkolny miała spędzić w ponurej Anglii. Nie żeby cały wyjazd jej nie ekscytował — wręcz przeciwnie, nie mogła się go doczekać, ale bała się. Bała się tego, co zastanie na miejscu. Bała się ludzi, których pozna i faktu, że z powodu braków w swoim angielskim może mieć problemy z dogadaniem się. Bała się, że w nowym środowisku nie zostanie zaakceptowana... po prostu się bała.
Jedynym i zarazem największym plusem całej sytuacji był fakt, że jej brat również został wybrany, mimo że według rządzących Beauxbatons praw zakończył już edukację. Niestety, wydarzenia z poprzedniego roku na tyle zachwiały całą europejską społecznością czarodziejów, że chętnym absolwentom pozwolono poprawiać rok. Lord Voldemort, choć działał głównie na terenie Anglii, skutecznie dobierał sobie sojuszników i siał przestrach również we Francji. Laetitia podejrzewała, że czarnoksiężnik ubrał sobie za cel wszystkie szkoły magii w Europie, gdyż mieszkającymi tam uczniami o wiele łatwiej było manipulować. I chociaż zadane Beauxbatons rany nie mogły się równać z ranami Hogwartu, madame Maxime uznała, że najlepszym sposobem na podniesienie się z popiołów będzie możliwość powrotu do Akademii i ponownego przyswojenia potrzebnego w przyszłości materiału.
Laetitia miała świadomość, że jeśli coś pójdzie nie tak, że jeśli nie odnajdzie się w nowym miejscu, brat ją wesprze — pozwoli wypłakać się w swoje ramię i wysłucha, co leży jej na sercu. Mogła na niego liczyć, a on wiedział, że gdyby było trzeba, odwdzięczyłaby się tym samym.
— O czym myślisz? — Pytanie jej brata wyrwało ją z ponurych rozmyślań na temat przyszłości. Oderwała nos od szyby samochodu i z delikatnym uśmiechem spojrzała na Louisa Duranda. Zawsze uważała, że jej brat był jednym z najinteligentniejszych znanych jej ludzi. W Beauxbatons zdobył sympatię wszystkich nauczycieli, a gdy ktoś go szukał, najczęściej zaglądał do biblioteki. Oczywiście, Louis przesiadywał równie często w swoim dormitorium, co w bibliotece, o ile nawet nie częściej, ale wokół jego osoby wytworzył się mit, jakoby panicz Durand znalazł przyjazny kącik wśród regałów i zasypiał z głową w księgach. Mimo stanowiska naczelnego kujona szkoły, zaskarbił sobie sympatię zdecydowanej części uczniów, a od dziewczyn wręcz nie mógł się odpędzić. Nie, nie należał do tych typowych przystojniaków, na których widok uczennicom miękły kolana, ale za sprawą płynącej w jego żyłach krwi wili nie można było oderwać od niego wzroku.
Matka Laetiti — Blanche Durand — była w połowie wilą, które znane były na całym świecie ze swojego niepowtarzalnego piękna, ich największej zalety. Oczywistym więc był fakt, że jej dzieci odziedziczą po niej niepowtarzalny urok i umiejętność zwodzenia jednym spojrzeniem niewinnych mężczyzn czy kobiet. Nie, Laetitia nie uważała tego za powód do dumy i nie lubiła się tym chwalić — była kim była i nie widziała powodu, dla którego zaraz miałby wiedzieć o tym cały Paryż. Ponadto nie lubiła mówić o sobie zbyt dużo; zdecydowanie bardziej wolała przysłuchiwać się i obserwować innych ludzi, szukając cech, które ich łączyły.
— Zastanawiałam się, jak to wszystko będzie wyglądać — odpowiedziała całkowicie szczerze, bo brat był jedyną osobą, przed którą nie miała żadnych sekretów. — Ta cała... szkoła. Chyba mocno się różni od Beauxbatons, nie sądzisz?
Rodzeństwo Durand zmierzało własnie na świstoklik, który miał ich przenieść na jakiś peron, z którego dostaliby się do owej szkoły, a była nią oczywiście Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Sama Laetitia nigdy się tą placówką nie zainteresowała, do czasu powrotu jej kuzynki z Turnieju Trójmagicznego. Fleur Delacour, wraz z dużą grupą uczniów Beauxbatons, wyruszyła do Hogwartu zaledwie przed dwoma laty, by zgłosić się na wspomniany turniej. Jako że została reprezentantką francuskiej szkoły, aktywnie uczestniczyła w życiu Hogwartu, a po powrocie do Francji od razu zdała relację kuzynostwu. Z tego co wiedziała Laetitia, nauczano tam w ogromnym i sprawiającym wrażenie niezwykle ponurego zamku. Przyzwyczajona do ciągłego widoku białego pałacu, w którym mieszkała przez dziesięć miesięcy w roku, blondynka nie była zbyt zachwycona myślą, że kolejne tygodnie spędzi w tak różnym od znanego jej miejscu.
Strach powrócił.
— Nie masz się czym martwić. — Louis uśmiechał się pocieszająco. — Będzie cudownie, sama zobaczysz. Tylko sobie wyobraź, ilu nowych ludzi poznamy! Przecież Hogwart to jedna z najlepszych europejskich szkół magii, na pewno nie przyjmują tam byle kogo. Czytałem trochę o historii Hogwartu i jestem pod wielkim wrażeniem. Ile wielkich czarodziei wypuścili, żebyś tylko to wiedziała! I założyciele! Chyba każdy słyszał o najmądrzejszej Rowenie Ravenclaw, wielkim Godryku Gryffindorze i jego przyjacielu Salazarze Slytherinie, czy choćby najwaleczniejszej Heldze Hufflepuff. Do tego mamy niepowtarzalną okazję, by zwiedzić kawałek świata i poznać obce nam kultury, dowiedzieć się czegoś więcej o tych osobistościach... nie pożałujesz, że tam pojechałaś, zobaczysz.
Jakżeby mogła nie uśmiechnąć się na te wypowiedziane z rozmarzeniem słowa! Pasja, jaką brat Laetiti darzył magiczny świat chwilami wprawiała dziewczynę w osłupienie i wzruszenie. Zawsze zazdrościła Louisowi, że znalazł coś, czemu potrafił cały się poświęcić, pasję, którą chciał rozwijać coraz mocniej i mocniej. Czasem wydawało jej się, że urodziła się w złej rodzinie, bo za nic w świecie nie potrafiła znaleźć rzeczy, która sprawiałaby jej aż tyle przyjemności, co bratu zgłębianie się w tajniki magicznego świata.
Życie nie było sprawiedliwe i Lae doskonale o tym wiedziała.
Wiele osób zastanawiało się, czego tak naprawdę jasnowłosa dziewczyna oczekiwała od życia. Zdawać by się mogło, że miała wszystko — kochającą rodzinę, z którą uwielbiała spędzać wolny czas, opiekuńczego brata, który za nic w świecie nie pozwoliłby skrzywdzić swojej siostrzyczki. Pieniędzy im nie brakowało, dlatego szafę Laetiti wypełniały modne kreacje, których niejedna dziewczyna by pozazdrościła. Jej złote włosy układały się w łagodne fale i delikatnie opadały na ramiona, gdy zielone oczy błyszczały wesoło, a uśmiech rozświetlał najpochmurniejszy nawet dzień. Z powodu krwi wili płynącej w żyłach, urodą powalała każdego mężczyznę, który na nią spojrzał. Jednym z nich był Serge Daquin, jej obecny chłopak, jeden z najprzystojniejszych uczniów całego Beauxbatons. Zamiast ze smutną miną świętować wraz z nim początek kolejnego roku szkolnego, miała zamiar zostawić go daleko w tyle, w słonecznej Francji, gdy ona będzie przechadzała się po kamiennych korytarzach Hogwartu.
Tak, mogło się wydawać, że Laetitia Durand posiadała wszystko, czego pragnąłby człowiek, ale ona uparcie twierdziła, że czegoś jej brakuje. Wcale nie czuła, by osiągnęła pełnię tego, co ludzie nazywali szczęściem.
— Jesteśmy na miejscu — oznajmiła Blanche Durand, spoglądając na swoje dzieci ze smutkiem. Zgasiła silnik samochodu i obróciła w ich stronę. Na jej twarzy majaczył się delikatny uśmiech. — Jak tylko dotrzecie na miejsce, napiszcie, proszę. Mam nadzieję, że niczego nie zapomnieliście, ale jeśli by się okazało, że tak, to też o tym wspomnijcie. Czeka was trudny rok, a przecież ty, Louis, musisz jeszcze zdać egzaminy końcowe, dlatego proszę, przyłóż się porządnie do nauki, dobrze? A ty, Lae, nie daj się zwieść tym Anglikom. Podobno to straszni podrywacze, a kłamią jak z nut, więc uważaj! Dobrze? Obiecujesz mi, że nie wpakujesz się w jakiś kłopoty?
Laetitia wywróciła oczami i parsknęła cicho.
— Przecież dobrze wiesz, że nie wrócę w ciąży, mamo — powiedziała ze śmiechem, ale matka pogroziła jej palcem.
— Tylko spróbuj! Już ten Serge mi się nie podoba, a to przecież jeden z naszych...
Na te słowa cała trójka wybuchła serdecznym śmiechem. Lae i Louis zostali brutalnie przyciągnięci do matki i utknęli w jej silnym uścisku.
— Będę za wami strasznie tęsknić — powiedziała pani Durand, a gdy ich wypuściła, twarz miała całą we łzach. — Piszcie najczęściej, jak się da, dobrze?
Z rezygnacją pokiwali głowami i wysiedli z samochodu. Przed nimi rozciągał się stary i najwidoczniej opuszczony plac, bo w zasięgu wzroku nie dało się dostrzec żadnej żywej duszy, nie licząc młodego chłopaka i towarzyszącej mu dyrektorce Akademii Beauxbatons, ubranej w elegancką szatę.
Laetitia wyprzedziła brata i dygnęła przed madame Maxime, jak nakazywała tradycja. Posłała nieśmiały uśmiech w stronę towarzyszącego jej Frédérica Faciollo, który, tak samo jak oni, jechał na wymianę do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Chłopak odwzajemnił uśmiech i zaraz został spiorunowany spojrzeniem Louisa, który doszedł do zebranych.
— Skoro to już wszyscy, to czas się zbierać. Świstoklik zabierze was prosto na peron dziewięć i trzy czwarte, z którego odjeżdża pociąg do Hogwartu. Na peronie będzie czekać na was któryś z nauczycieli, który da wam dalsze instrukcje. Jako że w Hogwarcie pojawi się jeszcze siódemka uczniów z Durmstrangu i Aguerry, dostaniecie przedział wraz z nimi.
Madame Maxime przeniosła spojrzenie kolejno z jednego na drugie i uśmiechnęła się delikatnie.
— Hogwart jest jedną z lepszych szkół magii na świecie, dlatego wierzę, że nie będziecie mieli problemów ze zdaniem egzaminów końcowych. Jesteście naszymi najlepszymi uczniami i mam nadzieję, że godnie będziecie reprezentować Beauxbatons.
Laetitia jako jedyna skinęła głową.
— Oczywiście, pani dyrektor.
Kobieta wyciągnęła w ich stronę starą gazetę.
— Oto wasz świstoklik. Bezpiecznej podróży.
Laetitia spojrzała po towarzyszących jej chłopcach, z których żaden nie kwapił się do złapania gazety. Uniosła z rozbawieniem brwi, nieświadoma istniejącego pomiędzy nimi konfliktu.
— Zamierzacie tu zostać? — spytała, gdy świstoklik zapłonął niebieskim światłem. Ledwo dotknęli gazety, poczuli szarpnięcie w okolicach pępka i cała trójka pędziła już w stronę Anglii, z każdą sekundą oddalając się od wszystkiego, co im znane.
***
Ivette Escobar już od dłuższego czasu nerwowo stukała paznokciami we własne udo. Ten dzień mógł okazać się najważniejszym w całym jej dotychczasowym życiu, a oto wszyscy ci, którzy mieli jej towarzyszyć, się spóźniali! Nie, nie była zła — ona była wściekła i w duchu obiecała sobie, że gdy tylko dostrzeże na linii horyzontu Carlosa Martineza, obedrze go ze skóry. Żywcem.
Nie chodziło o to, że należała do osób agresywnych, wręcz przeciwnie! Ivette Escobar była znana ze swojej cierpliwości i łagodności, ale tego dnia emocje wzięły nad nią górę. Bo kto by się nie denerwował na myśl, że zaraz spóźni się na świstoklik, mający go przenieść nigdzie indziej, jak na peron z którego odjeżdżał pociąg, na który spóźnić się nie mogła? Co by zrobiła, gdyby całkiem przypadkiem ominęła podróż i została tu, w gorącej Hiszpanii, zamiast siedzieć w jednym z przedziałów tego samego pociągu, którym miała dojechać do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie? Chyba tylko głupiec nie denerwowałby się z tego powodu, zwłaszcza, że w grę wchodziło dobre imię całej szkoły.
Odetchnęła głęboko i przymknęła powieki. Gdyby jeszcze dwa lata temu ktoś jej powiedział, że zostanie jednym z najlepszych uczniów Akademii Magii Aguerry, jak nic by go wyśmiała, jednak teraz nie potrafiła nawet się uśmiechnąć. Wydarzenia z czwartej klasy wpłynęły na nią w nieco zaskakujący, lecz zdecydowanie pozytywny sposób — Ivette przestała biegać po szkole z głową w chmurach i zamiast tego ostro wzięła się za naukę. Książki potrafiły dokonać tego, czego nie potrafili ludzie — sprawiały, że zapominała. Zapominała o charakterystycznych blond włosach, uroczym uśmiechu i błyszczących z ekscytacji oczach. Sprawiały, że Ivette Escobar zapominała o swojej najlepszej przyjaciółce. Dziewczynie, która zabiła ponad dwadzieścia osób, w tym własnego ojca i siostrę.
Nigdy nie było dla niej łatwym i przyjemnym wspominać Sofíę Sanchez, ale jej uśmiech nawiedzał ją każdego dnia, zarówno na jawie, jak i w snach. To smutne, jak bardzo ludzie, którym ufałeś, mogą cię zawieść. Sophie — bo tak kazała się nazywać — była jedyną osobą na całym globie, która znała nawet najskrytsze sekrety Iv, a okazała się być zwykłym tchórzem i zdrajcą.
— Ivette! — Iv zerwała się gwałtownie z ławki, słysząc znajomy głos. Błyskawicznie odwróciła się w stronę Carlosa Martineza, który raźnym krokiem zmierzał w jej stronę. Z trudem powstrzymała uśmiech na jego widok; musiała grać twardą i bezlitosną, w końcu obiecała samej sobie, że gdy tylko chłopak łaskawie zjawi się na miejscu, żywcem obedrze go ze skóry.
— Spóźniłeś się — powiedziała chłodno i zmierzyła go wzrokiem od stóp do głów. Jeśli na ziemi istniał człowiek, który po zdradzie Sofíi Sanchez rozpaczał bardziej niż sama Ivette, tą osobą był właśnie Carlos. Mały, niepozorny Carlos, który odkąd tylko ujrzał Sofíę na oczy, wpadł. Panna Escobar jeszcze nigdy nie widziała, by jakiś chłopak przywiązał się tak silnie do jakiejkolwiek dziewczyny i był dla nie gotów zrobić wszystko, kiedy ona traktowała go jak dobrego przyjaciela i latała za innymi. Ivette od zawsze wiedziała, że Sofía czuła do Carlosa jedynie braterską miłość i nigdy nie dawała mu nadziei na nic więcej, ale chłopak nie rezygnował i nie odstępował jej na krok. W ich towarzystwie Iv czuła się skrępowana, bo zdawać się mogło, że ona jedyna widziała, co się działo. Nie mogła sobie nawet wyobrazić, jak wielki szok i ból przeżył Carlos, gdy Sofía zniknęła z tym chłopakiem, by po chwili ukazać się światu w nowym świetle. O wiele gorszym.
— Co ci się stało, Iv? — spytał Carlos, stając przed koleżanką z niepewną miną. — Gumochłon cię pogryzł, czy co?
— Powiedz mi, Carlos, o której godzinie miałeś zjawić się na placu? — Jej głos był przepełniony słodyczą, a widniejący na twarzy uśmiech jedynie potęgował wrażenie, że z Ivette coś jest nie tak.
Niczego nie podejrzewający Carl wzruszył ramionami.
— Wpół do jedenastej. Stało się coś?
Ivette z sykiem wypuściła powietrze z płuc.
— Nic się nie stało! — powiedziała piskliwym głosem. — Kompletnie nic się nie stało! Czy ty, idioto, znasz się na zegarku? Bo jakbyś nie zauważył, spóźniłeś się o całe osiem minut!!!
Carlos przez chwilę wpatrywał się w nią oniemiały, zaskoczony tym nagłym wybuchem, po czym parsknął radośnie.
— Czyli jesteś na mnie zła, bo się spóźniłem? Nie, Iv, to takie nie w twoim stylu! Co ci się stało, dziewczyno? Poza tym, jakbyś nie raczyła zauważyć, Diego wciąż nie ma.
Ivette otworzyła delikatnie usta. Faktycznie, w ogóle nie zwróciła uwagi, że Diego również nie raczył się zjawić. Zacisnęła dłonie i przygryzła wargę. Jak tak dalej pójdzie, to naprawdę się spóźnimy!, pomyślała spanikowana i zaraz zaczęła rozglądać się po placu. Miała nadzieję, że pan Pascal raczy się zjawić, zanim jego koleżanka dostanie palpitacji serca.
Nagle go dostrzegła. Szedł powoli w ich stronę, a na jego twarzy majaczył się pewny siebie uśmieszek. Diego Pascal wyglądał na całkowicie rozluźnionego, mimo że minęło już dziesięć minut od ustalonej wcześniej godziny zbiórki.
Ivette zmrużyła oczy.
— Czy ty zdajesz sobie sprawę, że jesteś spóźniony?! — Szybkim krokiem zbliżała się do chłopaka. Nawet go nie powitała, była zła i chciała, by zrozumiał, że nie tolerowała spóźniania się. — Za niecałe pięć minut mamy świstoklik, a ty zjawiasz się dopiero teraz? Chyba sobie żartujesz, Pascal! Naprawdę ci się wydaje, że możesz tak po prostu sobie nie przyjść i narazić naszą szkołę na utratę dobrego imienia?! Żeby to mi był ostatni raz, bo przysięgam, że nie ręczę za siebie! Zobaczymy, czy jak ci wsadzę kolano tam, gdzie nawet oczy Eleny nie sięgały, to będziesz... O, dzień dobry, panie profesorze!
Dziewczyna natychmiast się uspokoiła, gdy dostrzegła podążającego za Diegem nauczyciela transmutacji. Czuła, że jej policzki oblały się czystym szkarłatem; nie dość, że mężczyzna słyszał tę niezbyt miłą wymianę zdań i aluzję, gdzie kolano Ivette miało się dokładnie znaleźć, to jeszcze zdawał się być tym wszystkim rozbawiony.
— Mam nadzieję, że już się pani uspokoiła, panno Escobar. Liczę również, że nie będzie pani groziła naszym zagranicznym znajomym w tak... wyrafinowany sposób.
Ivette pokiwała szybko głową, zapewniając nauczyciela, że nie popełni takiego błędu.
— Dobrze. Oto wasz świstoklik. Na miejscu będzie czekać na was któryś z hogwardzkich profesorów, także nie martwcie się, nie zbłądzicie. Odpowie on na wszystkie wasze pytania i zaopiekuje do czasu dotarcia do szkoły. Mam nadzieję, że nie będziecie mieli większego problemu z przystosowaniem się do nowych warunków, jak i wierzę, że przyniesiecie naszej szkole powody do dumy.
Pokiwali głowami i pożegnali z profesorem. Ivette odetchnęła głęboko, łapiąc za zgniecioną butelkę po wodzie mineralnej. Poczuła na sobie spojrzenie Diego i uniosła brwi w niemym pytaniu.
— Tam, gdzie nawet oczy Eleny nie sięgały, powiadasz? — spytał, uśmiechając się kwaśno. Policzki Ivette poczerwieniały jeszcze mocniej i zanim zdążyła coś odpowiedzieć, świstoklik ruszył.
Dzień dobry! Oto i jest rozdział pierwszy, takie delikatnie wprowadzenie w akcję. Mam nadzieję, że nie zanudziliście się, czytając to wyżej, ale niestety — pierwsze rozdziały własnie takie będą — nudne. Doskonale zdaję sobie sprawę, że imperatyw opkowy szaleje, bo absolwenci wszystkich europejskich szkół magii powtarzają ostatni rok, ale wymiana musiała się pojawić, bo jest potrzebna do zrealizowania dalszej części opowiadania. Niektórzy z nowych bohaterów również są kluczowi i bez nich to wszystko wszystko straciłoby sens (z nimi, ale młodszymi, również by tego sensu nie miało). Nie zrażajcie się jednak, bo chociaż research nie jest moją mocną stroną, będę się starała wszystko logicznie wytłumaczyć. Wszystko prócz samego motywu powtarzania roku, deal with it. Pozdrawiam i do zobaczenia!
Komentarz próbny. Tego czegoś u góry i tak nikt nie skomentuje, nie ma się co łudzić. Komentarz próbny, bo mi się nudzi. Komentarz próbny, bo musze sprawdzić, jak on wygląda.
OdpowiedzUsuńKolejny próbny komentarz. Nic tutaj ciekawego nie znajdziesz. To tylko komentarz, nic poza tym. Mogę tu wypisywać głupoty, od tego właśnie jest. Pisania głupot i sprawdzenia, czy wszystko działa.
Usuń